W tym miejscu można zapoznać się z fragmentami sagi – uwaga na spoilery!
Tego wąskiego, szpitalnego łóżka miała już serdecznie dość, a zapach tej sztywnej, wykrochmalonej pościeli doprowadzał ją do szału. Ogromne okna, przez które nawet po zasunięciu zasłon wpadało zdecydowanie zbyt dużo światła, wzbudzały w niej mordercze instynkty, a białą, szpitalną koszulę, miała ochotę z siebie zedrzeć i porwać na strzępy. – Królowo. – Medyk skłonił się dwornie. – Jak się dzisiaj czujesz? Tego nadętego konowała, który właśnie zaczynał obchód, z dziką radością by zamordowała, a potem zbezcześciła jego zwłoki
Gdy Carmilla na dobre zadomowiła się na zamku, poprosiła króla, by przeznaczył dla jej służby osobne skrzydło. I tak też się stało. We wschodniej części zamku zamieszkały teraz tylko wampiry, a ludzie – kierując się jakimiś pradawnymi, obronnymi mechanizmami, zakorzenionymi w ich podświadomości – zaczęli unikać tego miejsca, nie rozumiejąc nawet, dlaczego to robią. Sama królowa zjawiała się tu rzadko. Głównie wtedy, gdy chciała odpocząć od dworskiego życia i ciągłego udawania, lub gdy po prostu chciała coś przekąsić i nie miała ochoty się z tym ukrywać. Cassius otworzył ciężkie, wygłuszone drzwi i wprowadził ją do komnaty, w której nie było okien. Na środku pomieszczenia na rozłożonej ceracie klęczał roztrzęsiony, młody mężczyzna, a obok, na zimnej posadzce, leżała zwinięta w kłębek nastoletnia dziewczyna. Oboje w samej bieliźnie i z na wpół przytomnym wyrazem twarzy mamrotali pod nosem coś, co przypominało urywane strzępy modlitwy przeplatane błaganiem o pomoc i okazjonalnymi, zupełnie przypadkowymi słowami. Carmilla uniosła brwi i spojrzała na swojego kamerdynera. – Wybacz, pani, ale nie miałem czasu zorganizować wszystkiego jak należy. Musiałem odurzyć ich mieszanką pyłu i konopi. Czy to będzie problem? – Jestem tak głodna, że nie pogardziłabym nawet dziewięćdziesięcioletnim starcem. Nie martw się, jakoś to przełknę. – Jak widzisz, zadbałem też o pewną różnorodność… i… wiem, pani, że nie znosisz, gdy któreś z twoich dzieci bawi się jedzeniem, sama też nigdy tego nie robisz… ale wiem też, że po długim poście nawet najbardziej dworny i dystyngowany wampir potrafi stracić nad sobą panowanie. Dlatego w rogu pokoju przygotowałem świeżą wodę, ręcznik i suknię na zmianę. – To urocze, Cassiusie, ale nie jestem nieopierzonym nietoperkiem, który musi do posiłku zakładać śliniaczek. A teraz wyjdź. Zaczekaj za drzwiami i dopilnuj, by nawet sam król mi teraz nie przeszkadzał.
***
Cassius oparł się o dębowe drzwi i skrzyżował ramiona na piersi. Nawet przez warstwy wygłuszenia złowił swym wyczulonym, wampirzym słuchem pisk przerażonej dziewczyny i spokojny, niemal hipnotyzujący szept Carmilli. Potem usłyszał coś, co brzmiało jak syk atakującej żmii.
***
Carmilla wysunęła się na korytarz, a Cassius podał jej serwetkę i wskazał czerwony ślad w kąciku ust. Wampirzyca skinęła głową. – Czy wszystko było tak, jak lubisz, pani? – Tak, Cassiusie, świetnie się spisałeś. Teraz już pora zabrać się do roboty.
Meredith patrzył na wspartą na jego ramieniu złodziejkę, na jej rozrzucone po poduszce czarne włosy i pocałował ją w czoło. Leżeli przytuleni tak ciasno, jak wymagało tego wąskie łóżko, i dyszeli oboje. – Jejku, to było niesamowite. Gdybym podczas naszego pierwszego spotkania wiedziała, że masz taki talent i zapał, w życiu bym cię wtedy tak szybko nie wypuściła. – Nie wypuściłaś mnie. Czmychnęłaś ukradkiem, zabierając przy okazji większą część mojego dobytku. – To była większa część? Zresztą długo będziesz mi to wypominał? Zaczyna mnie to nudzić… – To był ostatni raz. Słowo. No może przedostatni. – To dobrze, bo teraz twoja kolej, żeby powiedzieć mi coś miłego. – Mówiłaś, że nie jesteś próżna… – Jestem bardzo próżna. No, dalej – zachęciła go. – Jesteś piękna jak samotna gwiazda na nocnym niebie. – Żałosny komplement. Oklepany jak koński zad i czerstwy jak stary suchar. – Przepraszam… – Nie przepraszaj, mów dalej – ponagliła złodziejka i mocniej się do niego przytuliła. – Twoja skóra jest delikatna jak płatek róży, a twój umysł ostry jak jej kolce. – Przesłodkie… Zaraz się porzygam – skwitowała Lanni z uśmiechem, ale pod kołdrą przytuliła go jeszcze mocniej. – Naprawdę żałuję, że kiedy się rozstaliśmy, nie wskoczyłem na koński grzbiet i nie przyjechałem tu najkrótszą drogą, ile sił w końskich nogach. – No! W końcu powiedziałeś coś prawdziwego! – ucieszyła się Lanni i pocałowała go w policzek. Potem wyślizgnęła się spod kołdry, usiadła nago przed toaletką z ogromnym lustrem i zaczęła rozczesywać swoje skołtunione włosy. Meredith obserwował ją przez chwilę, a potem rozejrzał się po jej królestwie. Znajdowali się w przeciętnej miejskiej gospodzie, niezbyt luksusowej jak na Catalanę, ale chyba najlepszej w portowej dzielnicy. Nieprzesadnie duży pokoik nie był też ciasną klitką. Umeblowany został raczej skromnie poza kilkoma wyjątkami, takimi jak antyczna toaletka z absurdalnie wielkim lustrem, sporych rozmiarów regał wypchany książkami czy ogromna, zabytkowa szafa na ubrania. Na ścianach wisiało kilka obrazów, które Meredith, jako zupełny laik, ocenił na warte fortunę skradzione dzieła sztuki. Pomieszczenie było schludne i wysprzątane, dlatego niedbale ciśnięty na podłogę podróżny płaszcz, skórzany kubrak i ubłocone buty Mereditha mocno rzucały się w oczy. Podobnie jak ściągane w pośpiechu i porzucone obok pantofelki Lanni i jej sukienka.
Poranna mgła opadła, odsłaniając ciągnącą się aż po horyzont potężną kolumnę okrętów. Białych żagli było tak dużo, że nikt nie próbował ich liczyć. Statki majestatycznie przesuwały się do przodu, zbliżając się do lądu. Trzy, może cztery mile od brzegu zwolniły i na zrefowanym ożaglowaniu zaczęły manewrować, ustawiając się w swojego rodzaju tyralierę. Ich liczba wprawiła w osłupienie żołnierzy zgromadzonych w pośpiesznie zbudowanych okopach na plażach Norwandii. Nawet najmężniejsi z wojaków nerwowo zacisnęli dłonie na drzewcach pik i rękojeściach mieczy. Okręty liniowe imperatora Aurelio ad Guerry musiały skrywać w swoich trzewiach niezliczoną armię. Ukryte w głębi zatoki połączone floty Doncastle i Brennen wypłynęły im naprzeciw, formując podwójną linię długą na milę. Doncastle i Brennen razem dysponowały podobną liczbą jednostek co imperator Theilonu, jednak statki ze Zjednoczonych Królestw prezentowały się przy wrogiej armadzie nad wyraz nędznie. Większą część stanowiły dwu- i trzymasztowe fluity oraz karawele. Oprócz tego we flocie służyło też trochę galeonów, większych statków o dwóch pokładach, jednak nawet te potężne morskie potwory wyglądały marnie przy jednostkach jakimi dysponował Aurelio ad Guerra. Jego okręty miały po cztery maszty i rzadko mniej niż trzy pokłady. … … … Admirał z pokładu nawigacyjnego Wiktorii przez lunetę przyglądał się wrogim jednostkom. U jego boku stał bosman. … … … – Zbliżamy się zbyt szybko. Zmniejszyć prędkość do pięciu węzłów. – Prędkość pięć węzłów! – wykrzyczał gromkim głosem bosman rozkaz dowódcy. Znajdujący się na bocianim gnieździe flagowy za pomocą odpowiednich chorągiewek przekazał rozkaz dalej i po chwili również na sąsiednich okrętach można było dostrzec refujących w pośpiechu żagle marynarzy. Flota zwolniła, jednak wrogie okręty wciąż mknęły do przodu na pełnych żaglach. – Kiedy znajdą się w zasięgu katapult? – Przy tej prędkości za jakieś dziesięć minut, sir – ocenił bosman. – Wydać rozkaz do rozproszenia. Przygotować pociski zapalające. – Ładować katapulty dziobowe! Okręty, formacja ławica! – zaryczał bosman, a flagowy przekazał instrukcje innym statkom. Galeony pozostały na czele i płynęły w równej linii. Zwiększyły jedynie odległości między sobą tak, by nie stać się zbyt łatwym celem dla ewentualnych wrogich pocisków. Lżejsze okręty zwolniły i rozciągnęły swój szyk nie tylko na boki, ale również do tyłu. – Niech galeony oddadzą pierwszą salwę z katapult dziobowych. – Ładować katapulty! – zakrzyknął ochoczo bosman. Marynarze już wcześniej załadowali gliniane naczynia ze środkiem zapalającym do łyżek katapult. Teraz podpalili wystające z nich szmaty i czekali na sygnał. – Ognia. – Ognia! Zwolniono katapulty dziobowe Wiktorii. Dwa potężne łuki ze świstem przecięły powietrze i wyrzuciły pociski w stronę statków imperatora.